Bhakti Charu Swami opowiada: Od samego
dzieciństwa miałem przekonanie, że któregoś dnia zostawię wszystko i
zostanę sadhu. Myślałem, że każdy ma takie przekonania i że nie są one
czymś niezwykłym. Ale prawdziwa atrakcja do życia duchowego pojawiła się
u mnie podczas pobytu w Niemczech.
Właściwie to bhaktów spotkałem pierwszy raz w Hamburgu w 1970r. Odwiedziłem wtedy świątynię kilka razy, ale nie przyszło mi do głowy aby do niej dołączyć. Postrzegałem bhaktów jako raczej bardzo aroganckich, agresywnych i gruboskórnych. Przez to właśnie przestałem przychodzić do świątyni. Sama świątynia również nie zrobiła na mnie wrażenia. Właściwie był to stary magazyn, gdzie na drugim piętrze mieściło się pomieszczenie świątynne. Jak na taki kraj jak Niemcy, gdzie wszystko jest takie eleganckie i super, świątynia ta nie była wcale imponująca, w sumie nie wyglądała na świątynię. Ale było tam wielu bhaktów, głównie Amerykanów. Któregoś dnia miałem mały zatarg z jednym z nich i przestałem przychodzić do świątyni. I nie tylko przestałem przychodzić do świątyni, ale kiedykolwiek widziałem z daleka bhaktów na ulicy, to przechodziłem na drugą stronę. A oni zawsze stali w bardzo strategicznym miejscu. Stacja metra przy uniwersytecie znajduje się przy Placu Stefana. Gdy wychodzisz ze stacji metra, musisz przejść przez ulicę na moście. A oni właśnie tam stali, tak więc każdy, kto szedł od metra w stronę uniwersytetu musiał ich spotkać. Prawie każdego ranka tam byli tam i intonowali. A ja za swój cel postawiłem sobie ich unikać.
Potem, stopniowo moje nastawienie zaczęło się zmieniać. Bardzo rozczarował mnie tamtejszy materialistyczny styl życia. Musicie wiedzieć, że w Indiach ogólnie dorasta się w przekonaniu, że Zachód jest najlepszy. Indyjski system edukacji z dużą biegłością wychowuje cię w takim przekonaniu. A ty kupujesz tę iluzję myśląc, że to prawda i że duży materialny sukces jest twoim najwyższym celem w życiu, i tak dalej. Ale gdy jedziesz tam osobiście, zaczynasz dostrzegać degradację całej zachodniej kultury.
Inną sprawą jest to, że po wyjeździe na Zachód zacząłem doceniać własne Indie. Będąc w Niemczech nawiązałem wiele znajomości. Większość z moich znajomych pochodziła z Ameryki, ponieważ oni mówili po angielsku, jak ja. Na początku nie miałem wielu przyjaciół wśród Niemców, tylko tych, którzy mówili po angielsku, ale ich liczba nie była duża. Przyjaźniłem się głównie z Amerykanami. A oni mieli jakieś takie bardzo protekcjonalne podejście do Indii. Nie było to może umyślne, ale wychodziło z nich od czasu do czasu coś takiego jak: "Och, Indie są tak bardzo dotknięte ubóstwem, w Indiach ludzie umierają z głodu." Bardzo silnie sprzeciwiałem się takiemu poglądowi. Nigdy nie postrzegałem Indii jako szczególnie biednych. Indie to bardzo bogaty kraj. Mówiąc to mam na myśli to, że bogaci Hindusi są naprawdę bogaci. Ich bogactwo przewyższa bogactwo zachodu w wielu przypadkach. I również styl życia w Indiach jest dużo lepszy niż na Zachodzie. Cały czar Zachodu jest bardzo powierzchowny, ale pod spodem… [niezrozumiały tekst]. Ci ludzie byli w zasadzie moimi bardzo bliskimi przyjaciółmi, ale wdawałem się w ostre polemiki z nimi. I mówiłem im: "Nigdy nie byłeś w Indiach, rozsiewasz tylką złą propagandę. Uważasz, że ten Zachód jest najlepszy, ale ten twój Zachód jest paskudny." Wskutek tych rozmów zacząłem rozumieć jak sam niewiele wiedziałem o indyjskiej kulturze. Zacząłem więc czytać książki o Indiach i to doprowadziło mnie do zaczęcia doceniania indyjskiej kultury, filozofii, indyjskiego dziedzictwa. I dostrzegłem jaki wielki, nowy horyzont zaczął otwierać się przede mną.
Wtedy poczułem, że muszę podjąć życie duchowe, a w tym celu musiałem wrócić do Indii. Życie duchowe oznaczało dla mnie znalezienie guru, który pokierowałby mnie na duchową ścieżkę. Myśląc tak, wróciłem do Indii. Ale po długim poszukiwaniu nie mogłem znaleźć nawet jednego guru. Inaczej mówiąc, nie znalazłem nawet jednej osoby, której mógłbym zaufać i podporządkować się...
Gdy wylądowałem w Delhi, pojechałem prosto do Rishikesh, a następnie do Haridwaru. Nie pojechałem nawet do domu, ani nie poinformowałem rodziny o swoim powrocie do Indii. Pojechałem więc prosto do Rishikesh i Haridwaru i spędziłem tam jakiś czas w przekonaniu, że ci ludzie, ci różni sadhu, pogrążeni są w duchowym zrozumieniu, filozofii i duchowej kulturze. Ale zobaczyłem tylko, że oni od rana do nocy palą ganję (marihuanę), a nawet palą i w nocy. Siedzieli cały czas nad Gangesem i palili, bo jedzenie mieli za darmo. Jest tam wiele dharmshali, wiele aśramów, gdzie można otrzymać darmowe jedzenie. To co ujrzałem nie było tym, czego w swoich wyobrażeniach oczekiwałem. Miałem przecież wielu przyjaciół na Zachodzie, hipisów, który też palili ganję od rana do nocy, ale przynajmniej nie udawali, że interesuje ich duchowość.
Myśląc w ten sposób zostawiłem Rishikesh, wróciłem do Delhi, a stamtąd do Kalkuty. To był bardzo trudny okres w moim życiu. Odrzuciłem już w umyśle materialistyczny sposób życia, ale nie byłem w stanie rozpocząć życia duchowego. Nie wiedziałem jak je rozpocząć. Wiedziałem natomiast jedno na pewno, że potrzebuję duchowego przewodnika. Potrzebowałem kogoś, kto poprowadziłby mnie w życiu duchowym. Był to bardzo, bardzo trudny okres i wtedy, prawie że zarzuciłem poszukiwanie guru.
Wędrowałem tu i tam, zatrzymywałem się w różnych aśramach, przebywałem w towarzystwie różnych osób zajmujących się duchowością, ale żaden z nich nie zrobił na mnie wrażenia. Żaden nie zdobył mojego zaufania, że byłby w stanie pokierować mnie na ścieżce duchowej i że mógłbym mu powierzyć się całkowicie. I gdy praktycznie zarzuciłem już swoje poszukiwania, pomyślałem, że jeżeli mam gdzieś tam jakiegoś guru, to niech on sam mnie znajdzie i zaopiekuje się mną, skoro ja nie mogę znaleźć jego.
Właściwie to bhaktów spotkałem pierwszy raz w Hamburgu w 1970r. Odwiedziłem wtedy świątynię kilka razy, ale nie przyszło mi do głowy aby do niej dołączyć. Postrzegałem bhaktów jako raczej bardzo aroganckich, agresywnych i gruboskórnych. Przez to właśnie przestałem przychodzić do świątyni. Sama świątynia również nie zrobiła na mnie wrażenia. Właściwie był to stary magazyn, gdzie na drugim piętrze mieściło się pomieszczenie świątynne. Jak na taki kraj jak Niemcy, gdzie wszystko jest takie eleganckie i super, świątynia ta nie była wcale imponująca, w sumie nie wyglądała na świątynię. Ale było tam wielu bhaktów, głównie Amerykanów. Któregoś dnia miałem mały zatarg z jednym z nich i przestałem przychodzić do świątyni. I nie tylko przestałem przychodzić do świątyni, ale kiedykolwiek widziałem z daleka bhaktów na ulicy, to przechodziłem na drugą stronę. A oni zawsze stali w bardzo strategicznym miejscu. Stacja metra przy uniwersytecie znajduje się przy Placu Stefana. Gdy wychodzisz ze stacji metra, musisz przejść przez ulicę na moście. A oni właśnie tam stali, tak więc każdy, kto szedł od metra w stronę uniwersytetu musiał ich spotkać. Prawie każdego ranka tam byli tam i intonowali. A ja za swój cel postawiłem sobie ich unikać.
Potem, stopniowo moje nastawienie zaczęło się zmieniać. Bardzo rozczarował mnie tamtejszy materialistyczny styl życia. Musicie wiedzieć, że w Indiach ogólnie dorasta się w przekonaniu, że Zachód jest najlepszy. Indyjski system edukacji z dużą biegłością wychowuje cię w takim przekonaniu. A ty kupujesz tę iluzję myśląc, że to prawda i że duży materialny sukces jest twoim najwyższym celem w życiu, i tak dalej. Ale gdy jedziesz tam osobiście, zaczynasz dostrzegać degradację całej zachodniej kultury.
Inną sprawą jest to, że po wyjeździe na Zachód zacząłem doceniać własne Indie. Będąc w Niemczech nawiązałem wiele znajomości. Większość z moich znajomych pochodziła z Ameryki, ponieważ oni mówili po angielsku, jak ja. Na początku nie miałem wielu przyjaciół wśród Niemców, tylko tych, którzy mówili po angielsku, ale ich liczba nie była duża. Przyjaźniłem się głównie z Amerykanami. A oni mieli jakieś takie bardzo protekcjonalne podejście do Indii. Nie było to może umyślne, ale wychodziło z nich od czasu do czasu coś takiego jak: "Och, Indie są tak bardzo dotknięte ubóstwem, w Indiach ludzie umierają z głodu." Bardzo silnie sprzeciwiałem się takiemu poglądowi. Nigdy nie postrzegałem Indii jako szczególnie biednych. Indie to bardzo bogaty kraj. Mówiąc to mam na myśli to, że bogaci Hindusi są naprawdę bogaci. Ich bogactwo przewyższa bogactwo zachodu w wielu przypadkach. I również styl życia w Indiach jest dużo lepszy niż na Zachodzie. Cały czar Zachodu jest bardzo powierzchowny, ale pod spodem… [niezrozumiały tekst]. Ci ludzie byli w zasadzie moimi bardzo bliskimi przyjaciółmi, ale wdawałem się w ostre polemiki z nimi. I mówiłem im: "Nigdy nie byłeś w Indiach, rozsiewasz tylką złą propagandę. Uważasz, że ten Zachód jest najlepszy, ale ten twój Zachód jest paskudny." Wskutek tych rozmów zacząłem rozumieć jak sam niewiele wiedziałem o indyjskiej kulturze. Zacząłem więc czytać książki o Indiach i to doprowadziło mnie do zaczęcia doceniania indyjskiej kultury, filozofii, indyjskiego dziedzictwa. I dostrzegłem jaki wielki, nowy horyzont zaczął otwierać się przede mną.
Wtedy poczułem, że muszę podjąć życie duchowe, a w tym celu musiałem wrócić do Indii. Życie duchowe oznaczało dla mnie znalezienie guru, który pokierowałby mnie na duchową ścieżkę. Myśląc tak, wróciłem do Indii. Ale po długim poszukiwaniu nie mogłem znaleźć nawet jednego guru. Inaczej mówiąc, nie znalazłem nawet jednej osoby, której mógłbym zaufać i podporządkować się...
Gdy wylądowałem w Delhi, pojechałem prosto do Rishikesh, a następnie do Haridwaru. Nie pojechałem nawet do domu, ani nie poinformowałem rodziny o swoim powrocie do Indii. Pojechałem więc prosto do Rishikesh i Haridwaru i spędziłem tam jakiś czas w przekonaniu, że ci ludzie, ci różni sadhu, pogrążeni są w duchowym zrozumieniu, filozofii i duchowej kulturze. Ale zobaczyłem tylko, że oni od rana do nocy palą ganję (marihuanę), a nawet palą i w nocy. Siedzieli cały czas nad Gangesem i palili, bo jedzenie mieli za darmo. Jest tam wiele dharmshali, wiele aśramów, gdzie można otrzymać darmowe jedzenie. To co ujrzałem nie było tym, czego w swoich wyobrażeniach oczekiwałem. Miałem przecież wielu przyjaciół na Zachodzie, hipisów, który też palili ganję od rana do nocy, ale przynajmniej nie udawali, że interesuje ich duchowość.
Myśląc w ten sposób zostawiłem Rishikesh, wróciłem do Delhi, a stamtąd do Kalkuty. To był bardzo trudny okres w moim życiu. Odrzuciłem już w umyśle materialistyczny sposób życia, ale nie byłem w stanie rozpocząć życia duchowego. Nie wiedziałem jak je rozpocząć. Wiedziałem natomiast jedno na pewno, że potrzebuję duchowego przewodnika. Potrzebowałem kogoś, kto poprowadziłby mnie w życiu duchowym. Był to bardzo, bardzo trudny okres i wtedy, prawie że zarzuciłem poszukiwanie guru.
Wędrowałem tu i tam, zatrzymywałem się w różnych aśramach, przebywałem w towarzystwie różnych osób zajmujących się duchowością, ale żaden z nich nie zrobił na mnie wrażenia. Żaden nie zdobył mojego zaufania, że byłby w stanie pokierować mnie na ścieżce duchowej i że mógłbym mu powierzyć się całkowicie. I gdy praktycznie zarzuciłem już swoje poszukiwania, pomyślałem, że jeżeli mam gdzieś tam jakiegoś guru, to niech on sam mnie znajdzie i zaopiekuje się mną, skoro ja nie mogę znaleźć jego.