Bhakti Charu Swami opowiada: Ponieważ wylot z Delhi do
Londynu był rano, z Vrindavan musieliśmy wyruszyć w nocy. Śrila
Prabhupada był już ubrany i tylko czekał, aż bhaktowie dadzą mu znak, że
trzeba jechać. Ja siedziałem u jego stóp. Wtedy Śrila Prabhupada
zapytał: "A ty co, nie jedziesz?" Powiedziałem mu, że nie mam paszportu -
co było prawdą - były też i jeszcze jakieś inne powody. Nie miałem też
oczywiście wiz. Ale tak naprawdę to nikt nie zaproponował, abym
towarzyszył Śrila Prabhupadzie w wyjeździe na Zachód. Uznałem, że kiedy
Prabhupada jest w Indiach, to jest to naturalne, że mu towarzyszę, ale
kiedy jedzie on na Zachód, to nie ma potrzeby abym jechał z nim. Jednak
kiedy Śrila Prabhupada usłyszał że nie jadę z nim, to był tym bardzo
zaskoczony i zdziwiony, że nie powiedziałem mu o tym. "W porządku. W
takim razie dołączysz do mnie na Hawajach." - powiedział Śrila
Prabhupada. Tam miał zatrzymać się na dłużej. Znów ogarnęła mnie
niezmierną radość, że będę mógł nadal mieć jego towarzystwo.
Na
lotnisku byliśmy na czas. Śrila Prabhupada w otoczeniu bhaktów siedział i
czekał na wezwanie do odprawy. Gdy pasażerowie zostali wezwani,
pokłoniłem się Śrila Prabhupadzie kładąc swoją głowę na jego stopach i
modląc się by Kryszna pozwolił mi jak najszybciej dołączyć do Śrila
Prabhupady. A Śrila Prabhupada uśmiechnął się i bardzo współczującym
wzrokiem spojrzał najpierw na mnie, a potem na wielbicieli, którzy
lecieli razem z nim. Do Vrindavan wróciłem razem z Bhavanandą, który
przyjechał specjalnie z Mayapur na odlot Prabhupady do Londynu. Tego
dnia było Balarama Jayanti, dzień pojawienia się Pana Balaramy.
Spędziliśmy go we Vrindavan, po czym za sugestią Bhavanandy,
towarzyszyłem mu w drodze do Mayapur.
To był pierwszy raz, kiedy jechałem do Mayapur po otrzymaniu sannyasy. Gdy dojechaliśmy, bhaktowie byli bardzo szczęśliwi z tego powodu, że Śrila Prabhupada dał mi sannyasę
w tak krótkim czasie. Powrót do Mayapur był dla mnie niczym powrót do
domu. Tu byłem u siebie, tu przyłączyłem i tu otrzymałem pierwsze dwie
inicjacje. Należałem do tego miejsca. Zobaczyłem też, że w międzyczasie
przyłączyło kilku nowych wielbicieli. Byli to bardzo mili, młodzi
chłopcy z Kalkuty lub okolic. Zaczęli patrzeć na mnie jak na lidera, bo
byłem Bengalczykiem jak oni. Zacząłem dawać im wykłady i opowiadać jak
to wspaniale jest być ze Śrila Prabhupadą i mu służyć.
W
międzyczasie zacząłem się zastanawiać jak mam polecieć na Hawaje do
Śrila Prabhupady. W tamtych czasach nie było komputerów czy internetu.
Dodzwonienie się już tylko do Kalkuty było nie lada wyczynem, a
uzyskanie połączenia telefonicznego z zagranicą było wręcz
niewyobrażalne, było trudniejsze niż wygranie bitwy pod Kurukszetrą.
Zwykle poprzedniego wieczora trzeba było umawiać połączenie na drugi
dzień rano, na określoną godzinę, a potem czekać czy połączenie w ogóle
dojdzie do skutku. Jedyną drogą komunikacji były listy, a nawet i
otrzymanie listu w Mayapur nie należało do normalności. Aby zrealizować
plan udania się na Hawaje, musiałem najpierw złożyć podanie o paszport,
gdyż poprzedni gdzieś zagubiłem. Nie wiedziałem też skąd wziąć pieniądze
na lot. Nie mogłem przecież napisać do Śrila Prabhupady by zorganizował
moją podróż do niego. Pomyślałem sobie więc, że znów wróciłem do mojego
normalnego życia, do służby w Mayapur. Jedyną zmianą było to, że byłem
teraz sannyasinem. Pogodziłem się więc z losem, bo cóż innego mogłem
zrobić?
Któregoś dnia po południu, to było jakieś dwa tygodnie po
odlocie Śrila Prabhupady do Londynu, dostałem telegram: "Śrila
Prabhupada chce, abyś natychmiast przyjechał do Vrindavan." Telegram nie
był podpisany, chociaż domyślałem się, że wysłał go Tamal Krishna
Maharadża. Poszedłem z tym do Bhavanandy, a on powiedział: "Skoro
Prabhupada chce abyś przyjechał...". Dowiedziałem się też od niego, że w
Londynie zdrowie Śrila Prabhupady znacznie się pogorszyło. Przeszedł
tam jakiś zabieg, po czym wrócił do Indii i obecnie jest we Vrindavan.
Następnego
ranka byłem już w Kalkucie, skąd miałem lot do Delhi, a wieczorem
dotarłem do Vrindavan. To było gdzieś około 19.oo-20.oo. Przed drzwiami
Śrila Prabhupady przywitał mnie Tamal Krishna Maharadża i gorąco
uściskał. Wymieniliśmy pokłony i zapytałem o stan zdrowia Śrila
Prabhupady. Okazało się, że Śrila Prabhupada miał kłopot z nerką i
zapalenie dróg moczowych, a ponadto był przeziębiony i kaszlał. Ponieważ
Śrila Prabhupada odpoczywał, postanowiłem mu nie przeszkadzać, ale z
jego pokoju wyszedł Upendra Prabhu i ucieszył się na mój widok. "Chodź
do środka," - powiedział. Usiadłem zaraz przy drzwiach. Do dziś nie
zapomnę tego widoku. Pokój był zaciemniony. W powietrzu czuć było zapach
kadzidła olibanum i olejku eukaliptusowego. Bardzo wychudzony Śrila
Prabhupada leżał na łóżku przykryty białym prześcieradłem i zdawał się
być na równi z łóżkiem. Jedynie spoczywająca na poduszce głowa wystawała
ponad płaszczyznę łóżka. W pewnym momencie Śrila Prabhupada obudził się
kaszląc, a Upendra natychmiast pobiegł do niego i powiedział, że
przyjechałem. Śrila Prabhupada spojrzał w moją stronę i zapytał: "Gdzie
on jest?" Podszedłem więc do Śrila Prabhupady, a on wydawał się być
bardzo szczęśliwy widząc mnie. Prabhupada chciał usiąść, więc pomogłem
mu i podparłem poduszkami. Widziałem jak bardzo był wychudły.
Powiedziałem: "Śrila Prabhupada, jesteś tak bardzo wychudzony." A
Prabhupada odpowiedział: "Tak, to ciało jest jedynie kupą kości w worku
ze skóry." I miał rację. Nie widziałem u niego ani mięśni, ani tłuszczu,
tylko skórę i kości.
Patrząc na Śrila Prabhupadę i wspominając
słowa Banamali Kaviraja, że lekarstwo zaczyna działać i Śrila Prabhupada
nie może nigdzie jechać, zacząłem się przeklinać: "Dlaczego Prabhupada
uparł się jechać na Zachód i dlaczego nie powstrzymałem go?" -
zastanawiałem się. Obecna sytuacja była się boleśnie trudna, chociaż
zdawała się nie mieć na Śrila Prabhupadę wpływu. Zaczął mnie pytać co
robiłem w ostatnich tygodniach, co słychać w Mayapur, czy są jakieś
postępy w moich tłumaczeniach. Powiedziałem mu, że tłumaczę jego
Bhagavad-gitę i że wielu nowych bhaktów przyłączyło do Mayapur, co
bardzo go ucieszyło.
Następnego dnia Banamali Kaviraja zbadał
Śrila Prabhupadę, dał lekarstwa, a ja je podawałem. Niestety, nie było
poprawy. Po kiku dniach Banamali Kaviraja powiedział mi, że jego
lekarstwo nie działa i nie chciał dalej kontynuować leczenia. Sam miał
już ponad 92 lata i przyjeżdżanie do świątyni by zobaczyć Śrila
Prabhupadę było dla niego wielkim wysiłkiem. Poczuliśmy się wszyscy
kompletnie bezradni. Wtedy przypomnieliśmy sobie nauki Śrila Prabhupady,
żeby całkowicie polegać tylko na Krysznie. "Któregoś dnia, przytrafi
się każdemu z was to, przez co ja przechodzę teraz." Swoim własnym
przykładem Śrila Prabhupada pokazywał nam, jak należy przygotować się do
opuszczenia ciała.