11. Zapowiedź rozłąki.

Bhakti Charu Swami opowiada: Ponieważ wylot z Delhi do Londynu był rano, z Vrindavan musieliśmy wyruszyć w nocy. Śrila Prabhupada był już ubrany i tylko czekał, aż bhaktowie dadzą mu znak, że trzeba jechać. Ja siedziałem u jego stóp. Wtedy Śrila Prabhupada zapytał: "A ty co, nie jedziesz?" Powiedziałem mu, że nie mam paszportu - co było prawdą - były też i jeszcze jakieś inne powody. Nie miałem też oczywiście wiz. Ale tak naprawdę to nikt nie zaproponował, abym towarzyszył Śrila Prabhupadzie w wyjeździe na Zachód. Uznałem, że kiedy Prabhupada jest w Indiach, to jest to naturalne, że mu towarzyszę, ale kiedy jedzie on na Zachód, to nie ma potrzeby abym jechał z nim. Jednak kiedy Śrila Prabhupada usłyszał że nie jadę z nim, to był tym bardzo zaskoczony i zdziwiony, że nie powiedziałem mu o tym. "W porządku. W takim razie dołączysz do mnie na Hawajach." - powiedział Śrila Prabhupada. Tam miał zatrzymać się na dłużej. Znów ogarnęła mnie niezmierną radość, że będę mógł nadal mieć jego towarzystwo.

Na lotnisku byliśmy na czas. Śrila Prabhupada w otoczeniu bhaktów siedział i czekał na wezwanie do odprawy. Gdy pasażerowie zostali wezwani, pokłoniłem się Śrila Prabhupadzie kładąc swoją głowę na jego stopach i modląc się by Kryszna pozwolił mi jak najszybciej dołączyć do Śrila Prabhupady. A Śrila Prabhupada uśmiechnął się i bardzo współczującym wzrokiem spojrzał najpierw na mnie, a potem na wielbicieli, którzy lecieli razem z nim. Do Vrindavan wróciłem razem z Bhavanandą, który przyjechał specjalnie z Mayapur na odlot Prabhupady do Londynu. Tego dnia było Balarama Jayanti, dzień pojawienia się Pana Balaramy. Spędziliśmy go we Vrindavan, po czym za sugestią Bhavanandy, towarzyszyłem mu w drodze do Mayapur.

To był pierwszy raz, kiedy jechałem do Mayapur po otrzymaniu sannyasy. Gdy dojechaliśmy, bhaktowie byli bardzo szczęśliwi z tego powodu, że Śrila Prabhupada dał mi sannyasę w tak krótkim czasie. Powrót do Mayapur był dla mnie niczym powrót do domu. Tu byłem u siebie, tu przyłączyłem i tu otrzymałem pierwsze dwie inicjacje. Należałem do tego miejsca. Zobaczyłem też, że w międzyczasie przyłączyło kilku nowych wielbicieli. Byli to bardzo mili, młodzi chłopcy z Kalkuty lub okolic. Zaczęli patrzeć na mnie jak na lidera, bo byłem Bengalczykiem jak oni. Zacząłem dawać im wykłady i opowiadać jak to wspaniale jest być ze Śrila Prabhupadą i mu służyć.

W międzyczasie zacząłem się zastanawiać jak mam polecieć na Hawaje do Śrila Prabhupady. W tamtych czasach nie było komputerów czy internetu. Dodzwonienie się już tylko do Kalkuty było nie lada wyczynem, a uzyskanie połączenia telefonicznego z zagranicą było wręcz niewyobrażalne, było trudniejsze niż wygranie bitwy pod Kurukszetrą. Zwykle poprzedniego wieczora trzeba było umawiać połączenie na drugi dzień rano, na określoną godzinę, a potem czekać czy połączenie w ogóle dojdzie do skutku. Jedyną drogą komunikacji były listy, a nawet i otrzymanie listu w Mayapur nie należało do normalności. Aby zrealizować plan udania się na Hawaje, musiałem najpierw złożyć podanie o paszport, gdyż poprzedni gdzieś zagubiłem. Nie wiedziałem też skąd wziąć pieniądze na lot. Nie mogłem przecież napisać do Śrila Prabhupady by zorganizował moją podróż do niego. Pomyślałem sobie więc, że znów wróciłem do mojego normalnego życia, do służby w Mayapur. Jedyną zmianą było to, że byłem teraz sannyasinem. Pogodziłem się więc z losem, bo cóż innego mogłem zrobić?

Któregoś dnia po południu, to było jakieś dwa tygodnie po odlocie Śrila Prabhupady do Londynu, dostałem telegram: "Śrila Prabhupada chce, abyś natychmiast przyjechał do Vrindavan." Telegram nie był podpisany, chociaż domyślałem się, że wysłał go Tamal Krishna Maharadża. Poszedłem z tym do Bhavanandy, a on powiedział: "Skoro Prabhupada chce abyś przyjechał...". Dowiedziałem się też od niego, że w Londynie zdrowie Śrila Prabhupady znacznie się pogorszyło. Przeszedł tam jakiś zabieg, po czym wrócił do Indii i obecnie jest we Vrindavan.

Następnego ranka byłem już w Kalkucie, skąd miałem lot do Delhi, a wieczorem dotarłem do Vrindavan. To było gdzieś około 19.oo-20.oo. Przed drzwiami Śrila Prabhupady przywitał mnie Tamal Krishna Maharadża i gorąco uściskał. Wymieniliśmy pokłony i zapytałem o stan zdrowia Śrila Prabhupady. Okazało się, że Śrila Prabhupada miał kłopot z nerką i zapalenie dróg moczowych, a ponadto był przeziębiony i kaszlał. Ponieważ Śrila Prabhupada odpoczywał, postanowiłem mu nie przeszkadzać, ale z jego pokoju wyszedł Upendra Prabhu i ucieszył się na mój widok. "Chodź do środka," - powiedział. Usiadłem zaraz przy drzwiach. Do dziś nie zapomnę tego widoku. Pokój był zaciemniony. W powietrzu czuć było zapach kadzidła olibanum i olejku eukaliptusowego. Bardzo wychudzony Śrila Prabhupada leżał na łóżku przykryty białym prześcieradłem i zdawał się być na równi z łóżkiem. Jedynie spoczywająca na poduszce głowa wystawała ponad płaszczyznę łóżka. W pewnym momencie Śrila Prabhupada obudził się kaszląc, a Upendra natychmiast pobiegł do niego i powiedział, że przyjechałem. Śrila Prabhupada spojrzał w moją stronę i zapytał: "Gdzie on jest?" Podszedłem więc do Śrila Prabhupady, a on wydawał się być bardzo szczęśliwy widząc mnie. Prabhupada chciał usiąść, więc pomogłem mu i podparłem poduszkami. Widziałem jak bardzo był wychudły. Powiedziałem: "Śrila Prabhupada, jesteś tak bardzo wychudzony." A Prabhupada odpowiedział: "Tak, to ciało jest jedynie kupą kości w worku ze skóry." I miał rację. Nie widziałem u niego ani mięśni, ani tłuszczu, tylko skórę i kości.

Patrząc na Śrila Prabhupadę i wspominając słowa Banamali Kaviraja, że lekarstwo zaczyna działać i Śrila Prabhupada nie może nigdzie jechać, zacząłem się przeklinać: "Dlaczego Prabhupada uparł się jechać na Zachód i dlaczego nie powstrzymałem go?" - zastanawiałem się. Obecna sytuacja była się boleśnie trudna, chociaż zdawała się nie mieć na Śrila Prabhupadę wpływu. Zaczął mnie pytać co robiłem w ostatnich tygodniach, co słychać w Mayapur, czy są jakieś postępy w moich tłumaczeniach. Powiedziałem mu, że tłumaczę jego Bhagavad-gitę i że wielu nowych bhaktów przyłączyło do Mayapur, co bardzo go ucieszyło.

Kiedy poprzednim razem opuściłem Vrindavan po odlocie Śrila Prabhupady do Londynu, miałem wrażenie, że straciłem swoją bliską, osobistą służbę dla niego i że już jej nie odzyskam. Moje obowiązki przejęli wtedy inni bhaktowie. Kirtanananda Swami łącznie ze swoim pomocnikiem Kuladri Prabhu przejęli gotowanie dla Śrila Prabhupady, a Upendra przejął bezpośrednią opiekę, czyli służenie ciału Śrila Prabhupady. Ponieważ wtedy Prabhupada prawie w ogóle nie odpowiadał na listy w Bengali czy w Hindi, jedyna rzecz jaka przychodziła mi do głowy jaką mógłbym robić jako służbę dla niego, było odczytywanie mu moich tłumaczeń. Kiedy szedłem tego wieczora do pokoju Śrila Prabhupady, zahaczył mnie Tamal Krishna Maharadża: "No więc, gdzie są twoje bagaże?" i zaprosił do zatrzymania się w jego pokoju w domu gościnnym. Byłem bardzo szczęśliwy, że tym zaproszeniem zostałem niejako przywrócony do mojej bliskiej służby dla Śrila Prabhupady. Tamal Krishna Maharadża wyjaśnił mi, że Śrila Prabhupada ściągnął mnie z Mayapur ponieważ chciał kontynuować leczenie u Banamali Kaviraja i ja miałem się tym zająć.

Następnego dnia Banamali Kaviraja zbadał Śrila Prabhupadę, dał lekarstwa, a ja je podawałem. Niestety, nie było poprawy. Po kiku dniach Banamali Kaviraja powiedział mi, że jego lekarstwo nie działa i nie chciał dalej kontynuować leczenia. Sam miał już ponad 92 lata i przyjeżdżanie do świątyni by zobaczyć Śrila Prabhupadę było dla niego wielkim wysiłkiem. Poczuliśmy się wszyscy kompletnie bezradni. Wtedy przypomnieliśmy sobie nauki Śrila Prabhupady, żeby całkowicie polegać tylko na Krysznie. "Któregoś dnia, przytrafi się każdemu z was to, przez co ja przechodzę teraz." Swoim własnym przykładem Śrila Prabhupada pokazywał nam, jak należy przygotować się do opuszczenia ciała.